Moje wspomnienie sprzed 40 lat to pierwszy obóz harcerski, kiedy już jako harcerz, a nie zuch, poczułem się bardzo dorosło. W środku mazurskiego lasu nad jeziorem sami robiliśmy wszystko: rozstawialiśmy namioty, pletliśmy ze sznurka osnowę na ramy pod materace, budowaliśmy latrynę, gotowaliśmy posiłki dla całego obozu. Kiedyś policzyłem ile kanapek zrobiliśmy na śniadanie – 320! Jedliśmy w menażkach, które myliśmy w jeziorze i szorowaliśmy piaskiem. Potem sami wskakiwaliśmy do jeziora, a pogodę uczyliśmy się przewidywać z zachowania ptaków i rodzajów chmur. Bardzo lubiłem nasze warty obozowe, a najbardziej te nocne, bo mogliśmy straszyć dziewczyny. Pamiętam też słynny Bieg Biszkopta w środku nocy, kiedy to zorganizowano podchody w lesie z metą przy cmentarzu i nikt się nie bał. A te ogniska z gitarą i śpiewami... i komary jakoś nie przeszkadzały. To były piękne czasy. Żadnych telefonów, smsów do rodziców, fotek na fejsa, internetu. Tylko las, przygoda i my. Kocham tamte szczenięce lata