Lata 80te, w domu telewizor czarno-biały, do wyboru dwa kanały, a tu środek zimy i nie można bawić się na dworze … i my dzieci spragnione rozrywek. Przygotowujemy więc salę kinową: zawieszamy białe prześcieradło na drzwi wejściowe, zamykamy drzwi do pokoi (zaciemnienie sali), siadamy na poduszkach i włączamy rzutnik Ania. Wkręcamy rolkę z filmem, kilka chwil na złapanie ostrości poprzez pokręcenie jednej gałki przy soczewce i zaczynamy. Najstarsza z nas, potrafiąca już czytać, jest operatorem i lektorem. Powoli przesuwamy klatki filmu wpatrując się w każdy kolorowy element. Z wypiekami na twarzy śledzimy losy bohaterów bajek. W przerwie pomiędzy filmami krzyczymy: mamo przynieś nam lody! Seans kończymy dopiero wtedy, gdy obejrzymy wszystkie filmy jakie mamy w kolekcji (niestety jest ich tylko kilka, w tym moje ulubione bajki Andersena). Z wielkim pietyzmem zwijamy rolki filmów, wyłączamy rzutnik i odstawiamy na honorowe miejsce na półce, ciesząc się, że mamy taki wyrafinowany sprzęt.